środa, 24 maja 2017

Rozdział 2 Zgliszcza rezydencji

Małżenstwo z dziećmi weszło do windy. Dzieci cały czas trwały w stalowym uścisku, jakby to miało w czymkolwiek pomóc, obronić, ochronić. Małżeństwo patrzyło się na to z delikatnym uśmiechem. Nie byli w stanie się uśmiechnąć szerzej lub bardziej szczerze bo zdarzenia zaledwie z przed dwóch godzin nie dawały im spokoju.

-Ciociu, gdzie jest mama? - zapytała mała rudowłosa dziewczynka znad ramienia blondwłosego chłopczyka. Kobieta tego pytania bała się najbardziej. Co miała jej odpowiedzieć? Że jej mama nie żyje? Że jej ojciec zabił jej mamę? Że nigdy więcej jej nie zobaczy? Nie odpowiedziała. Zamilkła i nic nie mówiła a dziewczynka jakby wiedząc, domyślając się co mogło się stać już nie pytała. Mocniej wtuliła się w chłopca i zaczęła płakać.

 Chłopiec starał się ją uspokoić, ale to nic nie dawało. Dał sobie spokój, tylko tulił ją do siebie, lekko kołysając się do przodu i do tyłu. Po chwili winda zatrzymała się, drzwi otworzyły się a przed nimi stała kobieta o ciemne oczach i czarnych włosach sięgających lekko za łopatki. Miała ubraną czarną koszule zapiętą pod samą szyje i  również czarną ołówkową spódnice za kolana. Miała połyskujące ciemne buty na niskim obcasie. Jej twarz przez chwile nie wyrażała nic, ale po chwili był szok i niedowierzenie. Co oni tu robią? Co się stało, że mają takie grobowe miny? Dlaczego jest tutaj Clary, ale nie ma Joclyn? Tylko jedna myśl przyszła jej do głowy. Że nie żyje. Jej oczy momentalnie się zaszkliły. Przyjaźniła się z Joclyn. Zawsze mogła jej zaufać i powierzyć swoje tajemnice. Znały się praktycznie od zawsze. Zawsze nierozłączne. Bez słowa zaprowadziła dzieci, które zdarzyły się już od siebie odsunąć, do pokoju a sama poszła do swojego bióra gdzie czekało na nią pewne małżeństwo.
   
                                                                         ***
                                                                     
- Co się stało, że przyjechaliście? - zapytała kiedy doszła do bióra i usiadła na fotelu przy masywnym biórku na którym pełno było kartek. Czystych, zapisanych jak i zgniecionych w ciasną kulke.

- Valentine nas zaatakował w domu - odezwał się blondwłosy mężczyzna.

- Tego się domyśliłam, ale przecież w Idrysie nic wam nie powinno wam nic grozić.- powiedziała zaskoczona.

- Nie wiem jak udało mu się wyminąć zabezpieczenia zarówno granic Idrisu jak i barier chroniących posiadłość Morgensternów. Z tego domu pozostały tylko popioły. Nic tam nie ma. Została doszczętnie spalona.-odezwała się tym razem kobieta

- Ale Celine on nie mógł tak po prostu ominąć tych zabezpieczeń! - krzyknęła czarnowłosa zza biurka.

- Chcieliśmy tylko zapytać czy możemy się ty zatrzymać na jakiś czas Maryse - powiedziała spokojnie złotooka. - To jak. Możemy? - zapytała po dłuższej przerwie.

- Tak oczywiście. Możecie zostać tak długo jak będziecie chcieli - powiedziała czarnowłosa. - Chodzcie pokaze wam wasz pokój. - dodała i wstała.



Tak jak napisałam wcześniej, rozdziały będą ukazywać się raz na tydzień ewentualnie na dwa. Mam teraz straszne zawirowanie w szkole a czekają mnie jeszcze trzy wypracowania do napisania z języka polskiego. Moja nauczycielka oszalała! Koniec roku się zbliża a my musimy jeszcze pisać wypracowania i sprawdziany. Staram się znaleźć czas i na uczenie się i pisanie tych cholernych wypracowań jak i na pisanie bloga. Za wszystkie błędy ortograficzne i interpunkcyjne przepraszam.
Mam nadzieje że rozdział się podoba i zachęcam do komentowania. To bardzo mnie zachęca do dalszego pisania rozdziałów.

 Wasza Clarissa Fairchild

sobota, 6 maja 2017

Rozdział 1 Zło całego świata

Pewnego wiosennego popołudnia do Instytutu w Nowym Yorku zawitało pewne małżeństwo. Blondwłosy mężczyzna, barczysty i dobrze zbudowany. Miał oczy w kolorze ciemnego niebieskiego. Wszyscy którzy chociaż raz spojrzeli mu w oczy porównywali je do morza po sztormie. Mężczyzna na oko miał 25-27 lat. Koło niego stała niska  kobieta o oczach koloru złota lub miodu. Miała kobiece kształty i długie do pasa, czarne włosy. Obok niej stała dwójka małych dzieci. Chłopczyk i dziewczynka. Chłopak mógł mieć nie mniej niż 6 lat. Miał kótko ścięte lekko kręcące się blond włosy i złote oczy. Ubrany był w dżinsy i czarną koszulke.Na to miał zarzuconą czarną, skórzaną kurtke. W jednej ręce trzymał drewniany mieczyk a w drugiej trzymał dłoń rudowłosej dziewczynki o niesamowicie zielonych oczach. Barwą przypominały dwa szmaragdy. Mogła mieć nie więcej niż 5 lat. Ubrana w zieloną letni sukieneczkę przed kolano. Na ramiona miała narzuconą koszule w kwiatki a na stopach miałą czarne lakierowane baletki. Jedną ręke trzymała w stalowym uścisku młodego chłopczyka, a w drugiej trzymała małego pluszowego misia. Widać, że coś sie stało. Dziewczynka miała zaschnięte łzy na policzkach i podkrążone oczy. Chłopczyk trzymał drewniany mieczyk tak jak do walki, jakby miał mu pomóc w ochronie tej małej rudej dziewczynki. Rozejrzał się dookoła i kiedy stwierdził, że nic im tu nie grozi, upóścił kawałek drewna i mocno przytulił małą dziewczynke. Ona zaś wtuliła się w niego ufnie. Widać było, że wstrząsają nią dreszcze. Blondwłososy chłopczyk odsunął się od dziewczynki, zsunął ze swoich ramion kurtkę i nałożył na ramiona rudowłosej. Spojrzała na niego do góry, bo był on od niej wyższy o głowęi uśmiechnęła się szczerze. Chłopczyk widząc to odwzajemnił uśmiech i przyciągnął ją do siebie, zupełnie tak jakby jego ramiona miały ochronić ją od całego zła świata.





Wiem że może długość tego rozdziału nie powala na kolana ale takiej długości będą co niektóre rozdziały.

Obserwatorzy